Radość z zakonnego posłuszeństwa?
Ukazywanie posłuszeństwa, podobnie zresztą jak ewangelicznego ubóstwa i czystości, w świetle osobistego powołania do towarzyszenia Jezusowi, dzielenia z Nim życia naprawdę fascynującego, choć oczywiście trudnego, zmienia klimat wokół ślubów. Stają się one wyrazem dojrzałego projektu życia, którego realizowanie jest źródłem niepospolitej radości. O tym nie przekonują słowa. Tego trzeba doświadczyć.
Powyższy tytuł opatrzyłem znakiem zapytania, bo na pierwszy rzut oka sprawa radości czerpanej z zakonnego posłuszeństwa nie wydaje się być tak oczywista. Co więcej, zwykle posłuszeństwo kojarzy nam się z ofiarą, wyrzeczeniem, rezygnacją z osobistych dążeń, planów i upodobań. A to kosztuje i trzeba za to płacić pewną cenę. W dzisiejszej kulturze strzeżemy zazdrośnie osobistej wolności, autonomii, decydowania o własnym losie i przyszłości. Z nieufnością podchodzimy do prawa, reguł, poleceń. Kierujemy się subiektywnym spojrzeniem na otaczający nas świat, a w ślad za tym w naszym stylu życia i działania do głosu dochodzi indywidualizm, niezawsze łatwy do pogodzenia z troską o dobro wspólne i z koniecznością wspólnej pracy w Kościele. Jak więc czerpać radość z posłuszeństwa, do którego osoby konsekrowane zobowiązują się specjalnym ślubem?
DLA KOGO ŻYJĘ?
Dobrowolne posłuszeństwo jest wynikiem przyjęcia pewnej wizji życia i utożsamienia się z nią. Dotykamy tu fundamentów naszego bycia w świecie i Kościele. Każdy z nas chce być sobą, bo każdy człowiek jako osoba jest osobny – jest niepowtarzalny przez swoje pochodzenie, wygląd, charakter, talenty, wiedzę, doświadczenie. Każdy z nas chce być kochany, akceptowany, zauważony, ceniony. Każdy z nas chce po prostu BYĆ. Nosimy w sobie nie tylko potrzebę, by być i być kochanym, ale także, by kochać. Jesteśmy bowiem stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, który jest Miłością, a więc jesteśmy stworzeni do miłości. Żyjąc tylko dla siebie, nie znajdujemy odpowiedzi na pytanie, po co jesteśmy na ziemi, jaki sens ma nasze życie. Egoizm, zamknięcie się w sobie, skoncentrowanie się tylko na swoich sprawach nie dostarczy nam odpowiedzi na pytanie, po co żyjemy. A żyjemy, by KOCHAĆ.
Dynamizm osoby ludzkiej otwartej na Absolut, dynamizm ludzkiej miłości jest tego rodzaju, że prowadzi człowieka do praźródeł miłości, do pełni miłości – do Boga. Bóg jest celem, najwyższą wartością nadającą sens wszystkiemu, co przeżywamy. Boga możemy i powinniśmy ADOROWAĆ. Taka postawa nie ogranicza naszej wolności, naszego człowieczeństwa. Odwrotnie! Służąc Bogu, adorując Go, człowiek staje się najpełniej sobą, bo przecież po to został powołany do istnienia. Tę prawdę św. Ignacy Loyola uczynił filarem całych swoich Ćwiczeń Duchownych: „Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją” (ĆD 23).
JAKA WOLNOŚĆ?
Doświadczenie uczy nas, że niewłaściwe pojmowanie wolności jest jedną z największych przeszkód utrudniających posłuszeństwo, również posłuszeństwo w zgromadzeniach zakonnych. Mamy
skłonność do przyjmowania tylko jednego aspektu wolności: w o l n o ś c i o d . Inaczej mówiąc, utożsamiamy wolność z możliwością postępowania i robienia wszystkiego, czasem bez liczenia się z prawami drugiego człowieka, a przede wszystkim z zamiarami Stwórcy wobec nas. Wolność jest darem ściśle związanym z naszą ludzką godnością jako istot obdarzonych rozumem, wolną wolą i możliwością podejmowania decyzji. Pokusa niewłaściwego pojmowania wolności towarzyszy człowiekowi od samego raju. Wolność jest darem, jest nam d a n a , ale jest nam również z a d a n a , abyśmy czynili z niej właściwy użytek, pomnażając w świecie dobro, żyjąc w miłości, służąc bliźnim i ostatecznie Bogu. W tym kontekście wymowne są słowa św. Pawła: „Wy zatem, bracia, powołani zostaliście wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie!” (Ga 5,13). Czyli: wolność ma służyć większej miłości, większej służbie.
O CO CHODZI W POSŁUSZEŃSTWIE ZAKONNYM?
Przygoda życia zakonnego zaczyna się od spotkania z Jezusem Chrystusem. To On stanowi centrum ludzkiej historii. Do Niego wszystko zmierza. W Nim wszystko znajduje swój ostateczny sens. On jest skałą, fundamentem i najwyższą wartością, wokół której powinno się koncentrować całe nasze życie, na której powinniśmy budować naszą tożsamość, jeżeli uważamy się za Jego uczniów.
Zaproszenie do pójścia za Chrystusem ubogim, czystym i posłusznym zmienia radykalnie życie osoby powołanej. Kto decyduje się, by przyjąć to zaproszenie i pójść za Nim, powinien być gotów zostawić wszystko: swój sposób życia, myślenia, planowania przyszłości. Uczeń Jezusa utożsamia się z Mistrzem, przyjmuje Jego styl, Jego sposób patrzenia na świat, na ludzi i wydarzenia. Sam staje się świadkiem Jego słów i czynów i zostaje zaproszony do współpracy w głoszeniu Ewangelii. Jezus pełnił swoją misję, będąc posłuszny swemu Ojcu. On „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, (…) stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,7-8).W Kościele od pierwszych wieków formowały się mniejsze lub większe wspólnoty chrześcijan, którzy postanawiali radykalnie, bezkompromisowo żyć radami ewangelicznymi: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Grupy te stanowiły prototyp wspólnot zakonnych, osób konsekrowanych, czy oddających się Bogu na wyłączną służbę.
Obok życia ubogiego i w czystości, istotnym rysem życia zakonnego było zawsze i jest posłuszeństwo. Chodzi w nim o rozpoznawanie i pełnienie woli Bożej, ale nie na własną rękę, lecz we wspólnocie. Kościół budujemy razem i tworzymy razem. Włączamy się w dzieło ewangelizowania świata, oddając Chrystusowi do dyspozycji nasze uzdolnienia i talenty, nasze przymioty
umysłu i serca. Czynimy to, przyjmując wolę Bożą wyrażoną przez przełożonych. Mamy wtedy większą pewność, że nie spełniamy naszej subiektywnej woli, ale włączamy się w misję całego Kościoła. Święty Jan Paweł II tak o tym pisał: Życie braterskie jest środowiskiem sprzyjającym rozeznaniu i przyjęciu woli Bożej oraz trwaniu w jedności umysłów i serc. Posłuszeństwo ożywiane przez miłość jednoczy członków instytutu [zakonnego] w tym samym świadectwie i w tej samej misji, choć zarazem zachowuje różnorodność darów i osobowości
(Vita consecrata, 92).
JAKA RADOŚĆ?
Powracamy do sprawy wyrażonej w tytule tekstu: radość z zakonnego posłuszeństwa. Po tym wszystkim, co powiedzieliśmy, wynika jasno, że radość może być i jest owocem dojrzałego projektu życia chrześcijańskiego. Radość może być i jest owocem miłości wyrażającej się w służbie i pełnieniu woli Bożej. Radość może być i jest owocem zaangażowania się w misję Chrystusa i Kościoła.
Nie chodzi o przelotne uczucie radości, które łatwo stracić pośród pojawiających się trudności. Chodzi o radość rodzącą się ze świadomości, że kroczymy właściwą drogą, która ostatecznie
doprowadzi nas do życia w wieczności w Bożym królestwie miłości i radości, gdzie Bóg otrze z naszych oczu wszelką łzę, gdzie nie będzie już ani żałoby, ani krzyku i trudu (por. Ap 21,4).
W radości łączącej się z zakonnym posłuszeństwem, zwykle niezrozumiałym w naszej kulturze kierującej się logiką indywidualistyczną, chodzi jeszcze o jedno. Posłuszeństwo zakonne
ma sens, jeśli kierujemy się w nim logiką daru, to znaczy jeżeli jesteśmy gotowi uczynić z naszego życia dar dla Boga i ludzi. Może zbyt często w ślubie posłuszeństwa podkreślamy tylko wymiar ofiary z własnej woli, wyrzeczenia się, umartwienia itp. Nie jest to zbyt pociągające, zwłaszcza dla młodych. Ukazywanie posłuszeństwa, podobnie zresztą jak ewangelicznego ubóstwa i czystości, w świetle osobistego powołania do towarzyszenia Jezusowi, dzielenia z Nim życia naprawdę fascynującego, choć oczywiście trudnego, zmienia klimat wokół ślubów. Stają się one wyrazem dojrzałego
projektu życia, którego realizowanie jest źródłem niepospolitej radości. O tym nie przekonują słowa. Tego trzeba doświadczyć. Psalmista mówi: „Radością moją jest dla mnie pełnić Twoją wolę, mój Boże, a Twoje Prawo mieszka w moim sercu” (Ps 40,9). Prawdę tych słów potwierdzają zakonnicy, również jezuici, jako słudzy Chrystusowej misji w Kościele, posłani do współczesnego świata, starający się być „płomieniem, który zapala inne płomienie”.